Kiedy na początku stycznia Rodzice zapisali Zochacz do szkółki narciarskiej okazało się, że córce ich pomysł nie spodobał się. Już po pół godzinie zdjęła narty, zryczała się i oświadczyła że nie założy ich już nigdy więcej. Po prawie godzinie negocjacji, próśb i gróźb, w końcu Mamie udało się przekupić córkę obietnicą cukierków, dzięki czemu narty wróciły na nogi. Choć bez entuzjazmu.
Przez kolejne trzy soboty Zochacz kilkukrotnie upewniała się, że po lekcji będą cukierki. A i tak narty jeszcze parę razy lądowały w śniegu.
Piąta sobota była ostatnią lekcją kursu a zarazem pierwszym dniem ferii. Grupa Zochacz dostała od instruktora pozwolenie na wyjście ze Snowli (czyli śnieżnego przedszkola) na orczyk na górce obok. Zochacz z wyciągu spadła (dwukrotnie), zryczała się, po czym oświadczyła że nigdy więcej na wyciąg nie pójdzie bo jest za mała. I nie lubi nart. Rodzice zapakowali więc narty, Zochacz i resztę rodziny do auta i pojechali na ferie.
W niedzielę instruktorzy mają wolne więc Mama zabrała Zochacz do Snowli, żeby spokojnie poćwiczyć i oswoić córkę z nowym miejscem. Zochacz obraziła się, oświadczyła że Snowli jest dla dzidziusiów i że ona chce iść na wyciąg. Wjechała dwa razy z Tatą po czym zażądała że chce jeździć orczykiem sama.
W poniedziałek zaczęły się zajęcia w szkółce narciarskiej. O 10 rano Zochacz pomachała rodzicom i ruszyła z instruktorem na stok. We wtorek wjechała wyciągiem kanapowym na 2800 metrów i zjechała na nartach na 2200 metrów. W środę popołudniu kiedy jechała wyciągiem z Mamą poklepała ją po ręce i powiedziała "Nie denerwuj się mamo, wszystko będzie dobrze". Kiedy zsiadła z orczyka powiedział "Zbiórka na dole" i tyle ją Mama widziała.
W czwartek były wyścigi slalomem. Po lekcjach Zochacz oświadczyła "Poszło mi super fajowo. A potem jeździłam po trzech różnych czerwonych trasach ". W piątek nadeszła chmura i Rodzice zrezygnowali z jazdy bo na trasie nie było widać następnego słupka. A momentami nie było widać gdzie jest pion a gdzie poziom. Zochacz popędziła za instruktorem i śmigała po trasach przez pełne trzy godziny.
W sobotę rano kiedy walizki były już zapięte Zochacz oświadczyła "Ja kocham zimę. I ja kocham narty. Nie możemy tu zostać aż do lata i codziennie jeździć na nartach?".
Szczerze mówiąc gdyby na początku stycznia ktoś Mamie to opowiedział to by nie uwierzyła. Zresztą nadal w to nie wierzy. You've come a long way, Baby.
Brawo Zochacz i brawo Mama za konsekwencje . Pozdrawiam Basia
OdpowiedzUsuńObu nam nie było łatwo. Nie chciałam przesadzić z naciskiem ale z drugiej strony to mój matczyny obowiązek żeby ją nauczyć, że bez pracy nie ma kołaczy. I noc co ważne w życiu nie przychodzi bez wysiłku. Ale jak cukierki podziałały to już wiedziałam, że jesteśmy na dobrej drodze ;). Czasem trzeba zrobić krok do tyłu żeby potem skoczyć trzy do przodu.
UsuńI to jest fenomenalny przykład na to, że rodzice muszą _mądrze_ towarzyszyć dziecku i uczyć je niepoddawania się oraz dyscypliny. To dla mnie był największy dylemat: kiedy być twardym, a kiedy poluzować. Ale dzięki naszej twardości w odpowiednich momentach nasze dzieci dziś np. nie tylko grają każde na co najmniej dwóch instrumentach, ale jeszcze robią to z ogromną pasją (i od dobrych paru lat z własnej woli). I mają czas na mnóstwo innych rzeczy :)
OdpowiedzUsuńEch, szkoła życia...
OdpowiedzUsuń