niedziela, 28 lutego 2016

Narciarska odyseja

Kiedy na początku stycznia Rodzice zapisali Zochacz do szkółki narciarskiej okazało się, że córce ich pomysł nie spodobał się. Już po pół godzinie zdjęła narty, zryczała się i oświadczyła że nie założy ich już nigdy więcej. Po prawie godzinie negocjacji, próśb i gróźb, w końcu Mamie udało się przekupić córkę obietnicą cukierków, dzięki czemu narty wróciły na nogi. Choć bez entuzjazmu. 

Przez kolejne trzy soboty Zochacz kilkukrotnie upewniała się, że po lekcji będą cukierki. A i tak narty jeszcze parę razy lądowały w śniegu.

Piąta sobota była ostatnią lekcją kursu a zarazem pierwszym dniem ferii. Grupa Zochacz dostała od instruktora pozwolenie na wyjście ze Snowli (czyli śnieżnego przedszkola) na orczyk na górce obok. Zochacz z wyciągu spadła (dwukrotnie), zryczała się, po czym oświadczyła że nigdy więcej na wyciąg nie pójdzie bo jest za mała. I nie lubi nart. Rodzice zapakowali więc narty, Zochacz i resztę rodziny do auta i pojechali na ferie.

W niedzielę instruktorzy mają wolne więc Mama zabrała Zochacz do Snowli, żeby spokojnie poćwiczyć i oswoić córkę z nowym miejscem. Zochacz obraziła się, oświadczyła że Snowli jest dla dzidziusiów i że ona chce iść na wyciąg. Wjechała dwa razy z Tatą po czym zażądała że chce jeździć orczykiem sama.

W poniedziałek zaczęły się zajęcia w szkółce narciarskiej. O 10 rano Zochacz pomachała rodzicom i ruszyła z instruktorem na stok. We wtorek wjechała wyciągiem kanapowym na 2800 metrów i zjechała na nartach na 2200 metrów. W środę popołudniu kiedy jechała wyciągiem z Mamą poklepała ją po ręce i powiedziała "Nie denerwuj się mamo, wszystko będzie dobrze". Kiedy zsiadła z orczyka powiedział "Zbiórka na dole" i tyle ją Mama widziała.

W czwartek były wyścigi slalomem. Po lekcjach Zochacz oświadczyła "Poszło mi super fajowo. A potem jeździłam po trzech różnych czerwonych trasach ". W piątek nadeszła chmura i Rodzice zrezygnowali z jazdy bo na trasie nie było widać następnego słupka. A momentami nie było widać gdzie jest pion a gdzie poziom. Zochacz popędziła za instruktorem i śmigała po trasach przez pełne trzy godziny.

W sobotę rano kiedy walizki były już zapięte Zochacz oświadczyła "Ja kocham zimę. I ja kocham narty. Nie możemy tu zostać aż do lata i codziennie jeździć na nartach?".

Szczerze mówiąc gdyby na początku stycznia ktoś Mamie to opowiedział to by nie uwierzyła. Zresztą nadal w to nie wierzy. You've come a long way, Baby.

4 komentarze:

  1. Brawo Zochacz i brawo Mama za konsekwencje . Pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obu nam nie było łatwo. Nie chciałam przesadzić z naciskiem ale z drugiej strony to mój matczyny obowiązek żeby ją nauczyć, że bez pracy nie ma kołaczy. I noc co ważne w życiu nie przychodzi bez wysiłku. Ale jak cukierki podziałały to już wiedziałam, że jesteśmy na dobrej drodze ;). Czasem trzeba zrobić krok do tyłu żeby potem skoczyć trzy do przodu.

      Usuń
  2. I to jest fenomenalny przykład na to, że rodzice muszą _mądrze_ towarzyszyć dziecku i uczyć je niepoddawania się oraz dyscypliny. To dla mnie był największy dylemat: kiedy być twardym, a kiedy poluzować. Ale dzięki naszej twardości w odpowiednich momentach nasze dzieci dziś np. nie tylko grają każde na co najmniej dwóch instrumentach, ale jeszcze robią to z ogromną pasją (i od dobrych paru lat z własnej woli). I mają czas na mnóstwo innych rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za wszystkie komentarze :)