Jak wygląda życie rodzica trójki dzieci? Och doprawdy, to słowicze trele pokryte różowym lukrem.
Dzień zaczyna się o 4:08, kiedy do Waszego łózka pakuje się pięciolatek któremu przyśnił się wilk. Kiedy uda się go utulić i uśpić, możecie z radością odnieść dwudziestokilowego skarba do jego łóżka. Tylko szybciutko zaśnijcie ponownie, budzik zadzwoni po szóstej bo akurat dziś siódmoklasista musi być w szkole już o 7:30. Niestety, choć to nie on odganiał wilki po nocy, pierworodny akurat tego dnia ma problem z wygrzebaniem się z łóżka. Dzięki czemu spóźnia się do szkoły a Wy spóźniacie się do pracy (gdzie czekają 23 nieprzeczytane maile, w tym ten że od nowego roku zmienia się Wam przełożony). Kiedy wyłączacie już komputer, dzwoni do Was córeczka z radosną informacją, że właśnie skończyła judo i że odbierze ją tata jej najlepszej przyjaciółki. Pojadą do niej żeby się pobawić (ale najpierw odrobią lekcje, naprawdę, naprawdę!). I już wiecie że wszystko co zaplanowaliście wieczorem w związku z tym, że akurat tego dnia wszystkie dzieci jednocześnie miały być w domu trzeba przesunąć na inny sprzyjający moment. Wracacie do domu, smażycie naleśniki, wyjaśniacie dlaczego w domu jest tylko dżem truskawkowy a nie ma malinowego. Lecicie na osiemnastą do lekarza (czasem nawet matkę wielodzietną coś boli na tyle długo i mocno, że w końcu się zapisze). Tam jest 45 minut opóźnienia, dzięki czemu jeszcze siedzicie w poczekalni kiedy dzwoni córeczka i informuje Was, że boli ją brzuszek. I nie, nie chce żebyście odebrali ją wcześniej. Po prostu chce Was o tym poinformować. Wychodzicie od lekarza i widząc godzinę, jedziecie od razu odebrać córunię. W domu okazuje się, że siódmoklasista zapomniał nagle jak się dzieli ułamki zwykłe. Tłumaczycie. Przypominacie, że dwa minusy dają plus. I że przekątne rombu krzyżują się pod kątem prostym. Zaganiacie do łóżek. Upewniacie się trzy razy że zęby umyte. Odsyłacie najmłodszego do łazienki. Tłumaczycie że smok postawiony przy łóżku na pewno odgoni wilka na wypadek gdyby chciał wrócić kolejnej nocy. Wszyscy w łóżkach. Robicie sobie herbatę i siadacie w fotelu. O 22.10 do kuchni wpada pierworodny, który przypomniał sobie, że jutro koniecznie musi przynieść na biologię opaloną w ogniu kość kurczaka. Błogosławicie dzień, w którym jednak nie kupiliście płyty indukcyjnej tylko gazową. Szukacie czegoś w czym można bezpiecznie grillować kurzą kość udową w warunkach domowych. Próbujecie domyślić się po co pani ta kość i jak bardzo ją osmalić. Młody dziękuje i odpływa.
Jest 22.30, słowicze trele brzmią coraz wyraźniej w Waszej głowie, zapach spalonego kurczaka miesza się z lukrem. A może z watą cukrową. I wiecie, że żyjecie pełną piersią. Jak śpiewał Freddie „these are the days of our lives …”.
https://www.youtube.com/watch?v=oB4K0scMysc
Dzień zaczyna się o 4:08, kiedy do Waszego łózka pakuje się pięciolatek któremu przyśnił się wilk. Kiedy uda się go utulić i uśpić, możecie z radością odnieść dwudziestokilowego skarba do jego łóżka. Tylko szybciutko zaśnijcie ponownie, budzik zadzwoni po szóstej bo akurat dziś siódmoklasista musi być w szkole już o 7:30. Niestety, choć to nie on odganiał wilki po nocy, pierworodny akurat tego dnia ma problem z wygrzebaniem się z łóżka. Dzięki czemu spóźnia się do szkoły a Wy spóźniacie się do pracy (gdzie czekają 23 nieprzeczytane maile, w tym ten że od nowego roku zmienia się Wam przełożony). Kiedy wyłączacie już komputer, dzwoni do Was córeczka z radosną informacją, że właśnie skończyła judo i że odbierze ją tata jej najlepszej przyjaciółki. Pojadą do niej żeby się pobawić (ale najpierw odrobią lekcje, naprawdę, naprawdę!). I już wiecie że wszystko co zaplanowaliście wieczorem w związku z tym, że akurat tego dnia wszystkie dzieci jednocześnie miały być w domu trzeba przesunąć na inny sprzyjający moment. Wracacie do domu, smażycie naleśniki, wyjaśniacie dlaczego w domu jest tylko dżem truskawkowy a nie ma malinowego. Lecicie na osiemnastą do lekarza (czasem nawet matkę wielodzietną coś boli na tyle długo i mocno, że w końcu się zapisze). Tam jest 45 minut opóźnienia, dzięki czemu jeszcze siedzicie w poczekalni kiedy dzwoni córeczka i informuje Was, że boli ją brzuszek. I nie, nie chce żebyście odebrali ją wcześniej. Po prostu chce Was o tym poinformować. Wychodzicie od lekarza i widząc godzinę, jedziecie od razu odebrać córunię. W domu okazuje się, że siódmoklasista zapomniał nagle jak się dzieli ułamki zwykłe. Tłumaczycie. Przypominacie, że dwa minusy dają plus. I że przekątne rombu krzyżują się pod kątem prostym. Zaganiacie do łóżek. Upewniacie się trzy razy że zęby umyte. Odsyłacie najmłodszego do łazienki. Tłumaczycie że smok postawiony przy łóżku na pewno odgoni wilka na wypadek gdyby chciał wrócić kolejnej nocy. Wszyscy w łóżkach. Robicie sobie herbatę i siadacie w fotelu. O 22.10 do kuchni wpada pierworodny, który przypomniał sobie, że jutro koniecznie musi przynieść na biologię opaloną w ogniu kość kurczaka. Błogosławicie dzień, w którym jednak nie kupiliście płyty indukcyjnej tylko gazową. Szukacie czegoś w czym można bezpiecznie grillować kurzą kość udową w warunkach domowych. Próbujecie domyślić się po co pani ta kość i jak bardzo ją osmalić. Młody dziękuje i odpływa.
Jest 22.30, słowicze trele brzmią coraz wyraźniej w Waszej głowie, zapach spalonego kurczaka miesza się z lukrem. A może z watą cukrową. I wiecie, że żyjecie pełną piersią. Jak śpiewał Freddie „these are the days of our lives …”.
https://www.youtube.com/watch?v=oB4K0scMysc
Tja... A potem - zupełnie niespodziewanie - przychodzi taki dzień, gdy dzieci radza sobie bez ciebie. Jeden z ukochana zona, drugi z kumplami. Mozna wyłożyć się z ksiazka, ale wiesz, ze jakby co, to zadzwoni/przyjedzie. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTeż w podstawówce opalałam kość kurczaka, wniosek był taki, że składa się z soli mineralnych i z substancji organicznych, tłucze mi się po zakątkach mózgu nazwa "osseina". Ale nie pamiętam, jak do tego doszłam, wychodząc od grillowania kości.
OdpowiedzUsuńNiemniej fakt, że pamiętam, świadczyłby, że takie eksperymenty (a nawet wnioski z nich) w pamięci dłużej pozostają.
Wstaje przed szosta, ide do pracy,wracam przed trzecia i.......moge robic co chce ze swoimi pozostalymi dziewiecioma godzinami, tylko jest tak jakos pusto. Ciesz sie tym, ze ciagle musisz cos dla dzieci zrobic. One tak szybko dorastaja, tak szybko maja swoje wlasne sprawy przy ktorych Twoja pomoc juz nie jest potrzebna.
OdpowiedzUsuńJa się poniekąd domyślam, że tak właśnie będzie. Więc staram się cieszyć tym wszystkim. I po to też piszę tego bloga, żeby mieć co wspominać :)
UsuńŁatwo nie jest. 3 x to co u nas, a czasami mam dość.
OdpowiedzUsuńZmartwiłam się, że mamy indukcję. Na szczęście małżonek przypomniał mi, że jakby trzeba było w przyszłości eksperymentować, to mamy kozę.